Czas podsumowań to trudny czas. Człowiek zadaje sobie pytanie: “I po co to wszystko?” – może trzeba było się w to w ogóle nie pakować, po co mi to było?
Są pewne rzeczy wyjątkowo niewygodne. Niewygodne są daty – a np. ROK to tak jak TRZYDZIESTKA – od razu widać, że to nie żarty. W tym roku obie te rzeczy niewygodnie zbiegły się w czasie. Znaczy to tylko jedno – czas podsumowań. A one mają to do siebie, że na pierwszym planie nie stoją rzeczy dobre. To, co przychodzi na myśl to porażki. Zacznijmy od nich.
Praca
No, nie idzie tak jak przewidywałam. Dyplom wyższej uczelni jest, doświadczenie jakieś tam jest. Będzie dobrze, najwyżej pójdę robić cokolwiek. I tu pierwsza niespodzianka. Ludzi do robienia czegokolwiek jest tu w bród, dodatkowo mają tu całe rodziny, znajomych, sąsiadów… – przebić się przez ten tłum uznaję za niewykonalne. Cuda się zdarzają, oczywiście. Wtedy okazuje się, że można okazać się zbyt wyuczonym. Moje poszukiwania pracy (włącznie z próbą rejestracji jako bezrobotna) uznaję jako roczny proces walenia głową w mur. Ciągle wydaje mi się, że po prostu nie mam szczęścia, więc kontynuuję starania na podobnym poziomie zaangażowania jak dotychczas.
Czego się nauczyłam?
Dystansu, odpuszczania, bycia miłą dla wszystkich, nie narzekania na wszystko dookoła, bezwzględnej pogody ducha. Zdałam sobie sprawę, że polska dumna narodowa wściekłość do niczego nie prowadzi. Tu w głowie mam ciągle słowa nowopoznanego francuzo-szwedo-niemco-włocha – powiedział, że zna jednego polaka. Podobno jest wiecznie wściekły. Używa jednego słowa (zaczyna się na K) do opisywania swojego życia – opowiada o dzieciach, żonie, pracy, zdrowiu, chorobie, życiu. – Tylko (K.) po co? No, właśnie.
Czy powinnam tu trochę ponarzekać? Pieniądze to nie wszystko. Jestem dobrej myśli. W końcu coś wpadnie. Z głodu przecież nie umieramy.
Szkoła
9 dni po przeprowadzce chodziłam już na kurs szwedzkiego dla imigrantów (SFI). Pół roku męczyłam się okrutnie. Od 9 do 12 siedziałam w szkole. Po powrocie szybki obiad i dalej do nauki. Zdarzało mi się siedzieć do 21. Czemu? Kurs był na tyle zróżnicowany, że w jednej grupie byli ludzie tacy jak ja – idąc na pierwsze zajęcia nie wiedziałam jak powiedzieć “tak” ani “nie” oraz ludzie, którzy sobie rzucali żarciki z nauczycielką. Nigdy w życiu chyba jeszcze nie byłam tak zmotywowana do nauki.
Opłaciło się!
Po pół roku moje założenie: „poza domem mówię wyłącznie po szwedzku” weszło w życie. Łatwo nie było, ale jakoś idzie. Najwięcej satysfakcji dała mi możliwość zrozumienia się z małymi sąsiadkami z dołu. Za każdym razem zaskakuje mnie, kiedy ktoś rzuca w eter jakieś pytanie, a ze mnie wypływa szwedzka odpowiedź. W życiu nie sądziłam, że można tak szybko przejść od zera do mówienia. Oczywiście, moje mówienie przypomina rozmowy na poziomie szwedzkich czterolatków. Nie spoczywam na laurach. Może nie w takim tempie jak dotychczas, ale kontynuuję. Po SFI poszłam do szkoły dla dorosłych na kolejny poziom. Porzuciłam ją po miesiącu, dalej uczę się sama w domu. Nie idzie najszybciej, ale po trochu do przodu.
Co robiłam w wolnym czasie?
Pierwszą wiosnę i lato dużo jeździłam na rowerze. Potem chodziłam na siłownię (mam chyba formę życia), trochę jeszcze schudłam, sadziłam kwiatki i truskawki, bawiłam się z sąsiadkami, założyłam bloga, skakałam na trampolinie, sadziłam więcej kwiatków, uczyłam się szwedzkiego, podlewałam kwiatki i szukałam pracy.
Jak sobie tak teraz myślę, sporo czasu zajęło mi też przygotowanie całej przeprowadzki, uporządkowanie wszystkich spraw w Warszawie i tu na miejscu, w Sztokholmie. Mam konto w banku, bankID, Swish, personnummer, ubezpieczenie społeczne i zdrowotne. Jestem tu całkowicie legalnie.
Pod koniec “rocznego okresu rozliczeniowego” pojechałam na północ pod namiot. Wykonałam największy wysiłek fizyczny swojego życia, spełniłam marzenie i przeszłam ponad 120 km na kole podbiegunowym z osiemnastokilogramowym plecakiem na plecach. Tak trzeba żyć, żeby było czuć.
Do tego wszystkiego doszły setki godzin spędzone na czytaniu. Czego? Oczywiście, mój faworyt – Wikipedia. Czytałam z jednej strony sporo o Szwecji, z drugiej strony postawiłam na rozwój osobisty. Przerzuciłam tysiące zagadnień z psychologii i zachowań ludzkich. Jest to dla mnie bardzo odległy obszar, ale przez to bardzo pociągający. Co się w międzyczasie nagłaskałam kotów to moje 🙂
Czy myślę o powrocie?
Jasne. Są momenty, kiedy mam ochotę spakować torbę i po prostu wyjść. Przeplatają je momenty, w których trafia do mnie, że istnieją rzeczy które w Polsce są na porządku dziennym, a ja nie jestem ich już w stanie zaakceptować. Klasyczna emigracyjna huśtawka. Czy wracam? Nie. Decyzja o wyjeździe była spontaniczna, ale przemyślana. Robię wszystko, żeby zapuścić korzenie, ale nigdzie się stąd nie wybieram. Chyba, że na wakacje.
Jest jeszcze parę rzeczy, które po roku mnie bardzo zaskoczyły. Trochę się zmieniło:
- nie smakuje mi niesolone masło
- zaczynam lubić lukrecję
- zdarza mi się powiedzieć “aaaAa” zamiast “tak”, kiedy mówię po polsku
- lubię piwo 2,8% bardziej niż “normalne”
- przestałam się wściekać o byle co
- nie gapię się już na obcych ludzi (tak bardzo jak kiedyś)
- przyzwyczaiłam się do spotykania gołych ludzi
- kupiłam sobie na loppisie 4 obiektywy do aparatu
- byłam na zakończeniu roku szkolnego u 10-cio latki – a tam polityka antymobbingowa zrobiła na mnie ogromne wrażenie
- historie znajomych, którzy opowiadają o zwyczajach, jakie obowiązują u nich w pracy ciągle do mnie nie trafiają (a wiem, że są prawdziwe)
- przez rok zjadłam tyle cynamonu i kardamonu, ile nie zjadłam przez całe swoje dotychczasowe życie
- plażuję, jestem nad wodą, spędzam czas na świeżym powietrzu znacznie częściej niż w Warszawie
- zebrałam rekordową ilość grzybów w zeszłym sezonie – nie mogę doczekać się kolejnego
- nie zgniatam puszek i plastikowych butelek
Mało? Jedziemy dalej!
- jak widzę kogoś kto nie segreguje śmieci mam ochotę się zapaść pod ziemię
- szwedzkie wiadomości nie pokazują ludzkich dramatów – płaczących rodziców, bliskich krewnych
- zaczynam pamiętać o tym, że SystemBolaget nie jest otwarty 24/7
- zaczynam chyba rozumieć część szwedzkiej logiki i szwedzkich zachowań. Np. opakowania z IKEA zawsze wydawały mi się dziwne (bo po co drukować instrukcję oddzielnie zamiast nadrukować ją na kartonie? – w rok pojęłam! Już nie są dziwne. Dobrze wymyślili.)
- nie brakuje mi polskich reklam leków i suplementów diet
- nie mogę się doczekać śniegu i jeżdżenia na nartach (zimą chodzę na stok nawet kilka razy w tygodniu)
- nauczyłam się wystawiać twarz do słońca – to całkiem przyjemne!
- odzwyczaiłam się od nadmiernego konsumpcjonizmu. 2 osoby i 2 koty na 40m2 nie dają za bardzo pola do popisu. Raczej trzeba się pozbywać rzeczy niż dokupować nowe…
- kupienie każdej nowej rzeczy (a pierdoły najbardziej bolą) ciągnie za sobą milion przemyśleń: “Ale drogie”/”W Polsce kupiłabym to za 2 złote”/”Zamówię w Polsce”/”Może mama mi wyśle”/”Wysyłka będzie w sumie droższa, nie opłaca się”/”Może ktoś mi przywiezie?” – w końcu odpuszczam i stwierdzam, że mi to wcale nie jest potrzebne…
- mój ulubiony kolor ubrań to teraz czarny. Marzę o “capsule closet” – póki co udało mi się spakować jakieś 50% ubrań w torby i schować pod łóżko. Mam plan je wywieźć na loppis i sprzedać co można, a resztę wyrzucić.
- wspominałam już, że bardzo polubiłam siłownię?
Najważniejsze
Mimo wszystko, z całej tej długiej listy powyżej nauczyłam się w końcu jednej najważniejszej rzeczy – zarządzania swoim czasem na bezrobociu. Może to i banalne, ale dotychczas robiłam wszystko nie do końca tak jak trzeba. Właśnie teraz osiągnęłam złotą równowagę pomiędzy spaniem, odpoczynkiem … i pracą. Bo pomimo, że nie pracuję, to pracy mam “po kokardki”. I nie jest to ani pranie, ani gotowanie, ani mycie okien. Całe szczęście – już się nauczyłam.
PS. W trakcie pisania odebrałam swój pierwszy telefon w 100% po szwedzku. Umówiłam się na kolejną rozmowę o pracę. Chyba brzmiałam nie do końca rozsądnie – z szoku zapomniałam potakiwać charakterystycznymi szwedzkimi westchnięciami. Nie wierzę! Moja wewnętrzna blokada na rozmowy po szwedzku pokonana… Ot, tak.
W sumie nie wygląda to tak słabo jak myślałam. Chyba lubię podsumowania.
4 komentarze
Czytam, widzę swoje wyobrażenia o odczuciach po naszej przeprowadzce. Ma być w przyszłym roku, ale trzyma nas tu kilka spraw, które obowiązkowo musimy domknąć. Trochę jeszcze martwi nas utrzymanie się na miejscu (mąż po szwedzku super, ja podstawowo – zapytam o drogę :D, ale w trakcie nauki) – tu zajmujemy się stronami www i marketingiem internetowym oraz grafiką komputerową, mamy problem z pozyskaniem szwedzkich klientów, bo chyba jeszcze nie za bardzo nadajemy na tych samych falach 😀 Ale wiem, że wyjazd da mi spokój w głowie, którego bardzo potrzebuję. Trzymam kciuki za Ciebie i kolejny rok ❤️
Domykać sprawy, uczyć się szwedzkiego i jechać! Jak nie spróbujecie to się nie przekonacie! 🙂 Trzymanie się przyda, dzięki!
Strasznie mnie to rozbawiło! Mam podobno przemyślenia: szczególnie z masłem, kardamonem i SystemBolaget 😉 do wielu rzeczy trzeba się przyzwyczaić ale potem okazuje się, że nie możesz bez nich żyć! Ja się jeszcze nie przeniosłam ale mam już lodówkę pełną szwedzkiego masła i czekolady! Wszystkiego dobrego !
Cześć, trafiłam tu szukając informacji o życiu w Szwecji. Zaczynam o tym myśleć, ale wydaje mi się to czymś zupełnie niewykonalnym na razie…
Jeszcze dużo treści z Twojego bloga przede mną, ale najbardziej zastanawia mnie jedna rzecz, z czego się utrzymywałaś (utrzymujesz) bez pracy? Możesz napisać, albo podesłać link do wpisu, gdzie jest o tym mowa? Twój mąż zarabia, a jeśli tak, to gdzie?
I zastanowiła mnie sprawa ekologii, dlaczego nie zgniatasz butelek i o co chodzi z tą segregacją? 🙂 Dziękuję za wpis.